Córka z mężem w tym czasie również otrzymali mieszkanie w nowo wybudowanym domu. Były tam dwa pokoje z balkonem, sypialnia, pokój dziecięcy, przedpokój, duża łazienka i kuchnia. Ale od nich było daleko do sklepu, do przystanku autobusowego i do poczty. Własne mieszkania… Nikt od nikogo nie zależy i nikomu nie przeszkadza. Sądzę, że jest to najwłaściwszy sposób do utrzymania przyjaznych stosunków rodzinnych.


Uskładaliśmy trochę grosza i wyruszyliśmy w świat. Pojechaliśmy na Bałkany. Nie dlatego, że znajdujące się tam kraje były modne, ale dlatego, że dla takich przeciętnych ludzi jak my, a ściślej dla ich kieszeni jedynie one były przystępne. Zwłaszcza jeśli sypiali pod własnym namiotem i na własnej gazowej kuchence sporządzali sobie posiłki, ewentualnie pozwalali sobie na zjedzenie w restauracji obiadu. Właściwie kosztowała nas tylko benzyna, zużycie samochodu i takie opłaty jak za leżakowanie na plaży czy zwiedzanie zabytków, bo żywność i w domu kupujemy.

Przejazd przez ZSRR był ściśle kontrolowany. Tylko na godzinkę zatrzymaliśmy się na targu w Stanisławowie, by popróbować sprzedawanych tam gorących placuszków nadziewanych mięsem. W moim starym Lwowie oberwanie chmury nie pozwoliło mi nawet odwiedzić znanych miejsc. Nie mogliśmy nawet odwiedzić mieszkającej w Pińsku siostry. Za to w Rumunii, na Węgrzech, nie mówiąc o docelowej Bułgarii czy Słowacji, przez którą wracaliśmy, mogliśmy się wyżyć, ile dusza łaknie i żyć nawet taniej niż u nas.

Najuboższym krajem, ale o najpiękniejszej trasie była Rumunia. Zwiedzaliśmy ją z jej miastami i królewskim zamkiem. Gorzej było tu z gościnnością wobec Polaków. Za to Węgrzy!… Tam było najprzyjemniej i najweselej. Urozmaicone zabawy w wesołym miasteczku, serdeczna gościnność i „Węgier Polak dwa bratanki…”. Przypomniałam sobie wizytę węgierskiej pary królewskiej, którą swego czasu widziałam w Warszawie jako gości prezydenta Wojciechowskiego. A Bułgaria? Pewna rodzina madziarska upolowała nas jadących na kemping, zabrała do swego domu, a potem całą noc pogaduszki i pojaduszki. Rano otoczyli nas sąsiedzi i nie byłoby końca, gdyby nie to, że specyfika kraju, ciągnęła dalej.

Słońce, morze, puszcza… jazda na wielbłądzie, na niedźwiedziu, nie jak u nas wypchanym, ale żywym, a zabawy na plaży i w morzu, gdzie nie ma wieku, stanowisk, tylko sami ludzie, którym wszystko wypada. Nie mogę też przemilczeć serdecznego stosunku do Polaków i uprzejmości, z jaką spotkaliśmy się w Słowacji i na Węgrzech oraz pięknych widoków w Rumunii.

Kąpiel morska, gorący piasek nadmorskiej plaży sprawiły, że wróciliśmy zdrowsi i silniejsi. Obiecaliśmy sobie, że była to nasza pierwsza podróż, ale nie będzie ona ostatnią.

Janina Mroczkowska, Gozdawianka – Obcy czy swoi?