Podczas sierpniowej konferencji odbyło się przyrzeczenie młodych nauczycieli, przedstawiono nam naszego. Nie miał zapewne więcej nad lat dwadzieścia. Wysoki i tak wychudzony, jakby przyjechał wprost z internatu i szkolnej stołówki bez dodatku rodzicielskich paczek. „Nie zdążył się odkarmić podczas wakacji” – pomyślałam.

– Gruźlik – szepnęłam do córki.

– Jakie on ma śliczne oczy – usłyszałam w odpowiedzi.

– Świńskobiałe brwi i rzęsy – mówię.

– Piękne, puszyste włosy – szepcze zachwycona córka, gdy się oddalił do grupy swoich kolegów, podobnie jak on, rozpoczynających katorżniczą pracę nauczycieli w innych szkołach.

– A przy nich odstające uszy chudzielca – skomentowałam.

„Zaćmy dostała czy zgłupiała” – zastanawiam się. – „Przecież to okaz suchotnika. Wysoki, szczupły, szyja cienka, odstające uszy. Co w nim pięknego?”

Konferencja była skończona i rozległy się dźwięki muzyki. To nasze władze przygotowały nauczycielom na pożegnanie przyjęcie i potańcówkę. Apollo mojej córki skłonił się, prosząc ją do tańca.

Nowy nauczyciel wykazał wiele zdolności do majsterkowania i rysunku. Klasy przyozdobił gazetkami, a następnie, już wspólnie, zrobiliśmy kurtynę do teatru kukiełkowego. Był to pierwszy i zdaje się jedyny do tej pory teatr kukiełek w powiecie. Dawaliśmy występy u siebie i w kilku sąsiednich szkołach. Mieliśmy z tego powodu dużo przyjemności, ponieważ mieszkańcy wiosek, któreśmy odwiedzili, czekali na nas jak na kino objazdowe.

Ja na pracach ręcznych uczyłam obróbki szkła, szycia na maszynie, haftu i wiele innych robótek, a chłopców stolarki. Urządziliśmy w powiecie konkurs na pomoce naukowe do geografii. Udział w konkursie wzięło dwadzieścia szkół. Każda wykonała dwadzieścia jednakowych pomocy, po wymianie w posiadaniu każdej szkoły było dwadzieścia różnych pomocy. Nasza szkoła zajęła drugie miejsce w konkursie, pierwsze zajęła szkoła o ośmiu nauczycielach i własnej pracowni. Pomoce były wykonane z drewna i metalu. U nas pracowni nie było.

Teatr kukiełek także stanowił mój dział. Córka prowadziła kółko mandolinistek i śpiew oraz uczyła w klasach 1-4. Pan Mikołaj oprócz gazetek i matematyki, uprawiał jako zajęcia pozalekcyjne miłość oraz wzdychanie, w czym pomagała moja dotąd praktyczna córka.

– Bo przecież mam już kwalifikacje – uświadamiał ją pan Mikołaj – ty, Izo, będziesz je miała w przyszłym roku, więc moglibyśmy się jeszcze w tym roku pobrać.

– Najpierw matura, a potem zobaczymy – warknęła budząca się we mnie teściowa.

– Można połączyć jedno z drugim – błagał Mikołaj.

– O tym nie ma mowy – mitygowałam.

– Mamusiu! – jęknęło moje kochanie.

– Córeńko, tak będzie lepiej. Nauka, praca i małżeństwo – to zbyt wiele ciężkiej pracy.

– A ty miałaś jeszcze czas i byłaś sama, a nas będzie dwoje.

– Ja musiałam – jęknęłam.

Na szczęście ojciec Mikołaja stanął po mojej stronie.

– Najpierw wojsko, potem miłość – odpowiedział synkowi ojciec.

Słodkie oczy mego dziewczątka napełniły się łzami, nos jej Apolla zwiesił się jak kawałem zwiotczałej skóry. Och, jakie piękne mogłoby być życie, gdyby nie rodzice.


Po trzech latach mojej pracy w Pożarkach pierwsza grupa siódmoklasistów składała egzamin wstępny do wybranych przez siebie szkół. Troje do liceum pedagogicznego, dwoje do szkoły krawieckiej, dwoje do zasadniczej, a pozostali do Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Karolewie. Nikt nie powtarzał klasy.

I stało się, że pan Mikołaj poszedł do wojska, ale zabrał z sobą miłość i bardzo skutecznie ją uprawiał przez cały czas służby wojskowej, a gdy wrócił, ona była w pełni rozkwitu. Część pozostałą w domu pielęgnowała moja córka, ucząc się, jednocześnie przygrywając, jeśli nie na mandolinie, to na tranzystorze, który sobie kupiła i śpiewając: „Rozkwitały grusze i jabłonie”, a od czasu do czasu także: „Jarzębino czerwona, któremu serce mam dać”. A ja wtedy wiedziałam, że na widnokręgu ukazał się jakiś nowy wielbiciel. A miała panienka powodzenie. Raz nawet z jej powodu diabeł nad naszą szkołą krążył i chciał kierowniczkę zabrać, ale się widać rozmyślił, bukiet z samolotu upuścił i odleciał. Tak wszem wobec rozpowiadała nasza woźna, świadek Jehowy. W rzeczywistości był to jeden z moich uczniów, wówczas już kapitan. Córka mu się bardzo podobała i co tu ukrywać, oświadczył się o nią, ale ją pan Mikołaj zauroczył niebogę.

Janina Mroczkowska, Gozdawianka – Obcy czy swoi?